Wystarczy promyk nadziei, aby otwarło się niebo

 
...
Menu  
  STRONA STARTOWA
  WLADYSLAW SYROKOMLA
  PASJA POEZJI
  => spispoezji
  BOREJKOWSZCZYZNA
  Borejkowszczyzna ze wspomnien 1971-1973
  SZKOLA im.Wl.SYROKOMLI
  KSIEGA GOSCI
  STATYSTYKA GOSCI
  KONTAKT
  KOD BANNERA
**

Myspace Picture Generator
**

**

**
Image Hosted by ImageShack.us
**
2013 już za: 365 dni|2012 już ma:0 dni
**
**
Image Hosted by ImageShack.us
**
**
Inteligencja jest jak rzeka: im jest głębsza, tym mniej robi hałasu.
**
spispoezji

DO*

Z pałacow sterczących dumnie
Znijdź,piękna,do mojej chatki;
Tylko zabierz swe manatki,
Bo hołotę znajdziesz u mnie.

Świete pustki wszędzie,wszędzie,
Ale nie marz o chlebie,
Bo kochanek wiernie ciebie
Czułościami karmić będzie.

Z rana ci wianek uplotę,
Na obiad dam szmer strumyka,
Na wieczerzę śpiew słowika,
A na noc marzenia złote.

A gdy cię dumanie czyste,
W niebieskie sfery uniesie,
Przez otwory w mojej strzesie
Obaczysz niebo gwiaździste!
1843.Nieśwież
********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************


DUMANIE POETY

Noc ponura osiadła skał olbrzymie grzbiety,
Na ziemi i na niebie smutno i ponuro;
Tak ponuro i smutno,jak w duszy poety,
Co siedząc przy stoliku temperował pioro.

On szukał nowych myśli w swej duszy odmęcie,
Myśli,by je uwiecznić nieśmiertelnym pieniem!
Ale myśli, przeczuwszy kąpiel w atramencie,
W ciasnej głowie poety osiadły kamieniem.

On po sklepieniu nieba wieszcze oko toczył,
I poł wieszczego piora w wieszcze usta włożył,
I w wieszczym kałamarzu wieszczy nos umoczył,
I dumał,dumał,dumał,aż spać się położył.
1845. Załucze
*********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************


DO***
Ex promptu

Cholera! przelękli straszliwym obrazem,
Niedawnośmy o niej gwarzyli, myśleli.
Mowiłaś mi pani: Trzymajmy sie razem!
Czy życ - weselej, czy umrzeć - to śmielej.

- Tak! prawda! - lecz insze koleje są moje:
Moj żywot kolczasty, wyżołkły, ponury,
Ja nic się ni moru, ni grobu nie boję,
Ja czekam wieczności jak końca tortury.

Jam serce umężnił w żelazną zaporę,
Lecz będąc przy pani - lękam się za wcześnie:
Broń Boże! do życia znow chętki nabiorę,
A przyjdzie umierać - o, będzie boleśnie!
15 listopada 1847.
********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************


SONET DO...
(Odpowiedź na prośbę o napisanie gawędy)

O! przebacz , że mi dzisiaj konceptu nie starczy
Tworzyć nowe gawędy i nowe obrazy:
Moj umysł tak nieżyzny jak grunt gospodarczy,
Nie rodzi bujnych plonow wciąż po kilka razy.

Ja myśli jako grunta na trzy zmiany dzielę:
Najprzod żyto się rodzi korzystnie, bogato,
Potem drobna jarzyna, bławatki i ziele,
Na koniec myśl na ugor puszczam całe lato.

Ja słyszałem o waszych cudach płodozmianu,
Ale nie chcąc wysilać mą skibę poparną,
Wolę staroświeckiego pilnować się planu.

Bo jeśli agronomiąc mądrze i z wysoka,
I gruntu nie ulepszę, i zmarnuję ziarno,
Zginie z głodu i pracy pegaz-bronowłoka.
1848.Załucze
********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************


SKUTKI

Kiedy dziewczę wzrok wytęża,
   Jakby dostać męża;
Kiedy młodzian stroi postać,
   Jakby posag dostać;
Gdy rachuba, potem stuła
   Ten związek zasnuła:
Och, poznają po swej klęsce,
   Że krzywoprzysięzce!
A gdy sobie nie uwierzą,
   Niech spojrzą na dzieci:
Ojciec stworzył - Syn odkupił--
   A Duch nie oświeci.
1848.Załucze
********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************


LIRNIK WIOSKOWY
Siekanka

Liro ty moja śpiewna! z czarodziejskiego drewna
Snadź ciebie wyrobiono!
Skoro wezmę cię w ręce, gdy twą rączkę zakręcę,
Zaraz mi kipi łono.
Czuję radość nieznaną, jakby na sercu grano,
I smutno, i wesoło;
Jam szczęśliwy, bogaty, gdy od chaty do chaty
Przechodzę całe sioło!
Z tobą się nie napieszczę: i dzień i noc, i jeszcze...
Jeszcze grałbym bez końca;
Aż mi się w piersiach warzy, aż mi do bladej twarzy
Uderza krew gorąca.
Niech sobie boli ręka, niech sobie serce pęka,
Przecię tonow nie zniżę;
Nie żałuję mej głowy, wszak ja lirnik wioskowy
Skonam grając na lirze!
18 stycznia 1852.Załucze
********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************


ZŁOTO,KADZIDŁO I MYRRA
(Westchnienie)

                   1.

     Gdy niedostatki nas gniotą,
Gdy zbytki zgubić nas mogą,
Chryste, zrodzony ubogo,
Ty pobłogosław nam złoto!
Gdzie wieśniak ginie bez chleba,
Gdzie jęczą w łachmanach chorzy,
Tam złota wiele potrzeba,
Tam się niech złoto przysporzy.
Kiedy występku ohyda
Ma złota, ile zamarzy,
Krolu! potomku Dawida!
Daj go na chleb dla nędzarzy.
Gdzie nie masz pola do pracy,
Gdzie wątłe siły żywota,
Błagamy jako żebracy:
Daj złota, Boże! daj złota!

                   2.

    Kadzidło - to symbol chwały,
Należny tylko Jehowie,
A przecież w człowieczej głowie
Dymy aromat rozlały.
Bogactwo, wziętość lub władza
Piętno zatarły w nas boże;
A dym kadzidła przeszkadza,
Że człek być człekiem nie może.
Złącz nas w braterskie ogniwo,
O Chryste! O Boże z nieba!
Daj nam zasługę prawdziwą,
Ktorej kadzideł nie trzeba!
Gdy piekieł pycha obrzydła
Z tobą się mierzy zuchwale,
Przeżegnaj garstkę kadzidła,
Niech służy ku Twojej chwale!

                   3.

     Myrra - to symbol cierpienia,
W niej pobłogosław łzy nasze!
Gdy cierń nam serce opasze,
Niechaj się wiara nie zmienia.
Niechaj nadzieja pokrzepi,
Niech miłość wskrzesi nadzieję,
Że jutro będzie nam lepiej,
Że się nam słońce zaśmieje.
Ośmiel nas - że mamy prawo
Zaufać Tobie jak ojcu!
I Tyś w Oliwnym ogrojcu
Pocił się łzawo i krwawo.
Gdy cierpień wpiją się miecze,
Gdy pęka serce sieroce,
Chryste! Zbolały człowiecze!
Błogosław myrry owoce!
1857.Borejkowszczyzna
********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************


STARY ZEGAR

Oto kunszt staroświecki majsterskiego dzieła:
Dłoń ludzka w małej skrzynce bieg czasu zamknęła!
       I dzwonek dała mu w rękę;
W małej mosiężnej skrzynce żyje myśl nie lada,
Coś porusza wskazowkę, coś szypi, coś gada,
       Coś dzwoni jedną piosenkę.

Zegar! - ileż on zmierzył i minut, i godzin,
Ile wydzwonił biesiad, śmierci i urodzin.
       I rożnych doli człowieka!
A w zimnym jego sercu żelazna sprężyna
Nieubłaganym taktem ciągle przypomina,
       Że życie ciągle ucieka.

Przemierzając wskazowką - długich lat ogromy,
Na krotkie mgnienia oka, na czasu atomy,
       Mruczy i zrzędzi, jak stary;
„Nie gońcie za motylem, nie prożnujcie gnuśnie!
Do roboty! do czynu! bo hańba, kto uśnie,
       Kto swej nie spełni ofiary!

Długo stare zegary, odwieczni nudziarze,
Nad głową waszych ojców biły w ekscytarze,
      Budząc ich myśli i czyny.
Brzęk pucharow, gwar śmiechow tłumił ich gderanie,
Aż pan kazał zegarom jęknąć niespodzianie,
       Aż pękły rdzawe sprężyny!"

Znow waga naciągnięta, wskazowka popchnięta,
I szybko nowej ery pobiegły momenta;
       Ale zegary już inne:
Ciszej biją sprężyny, ciszej puls kołata,
Aby nie przerwać dumań myślącego świata,
       Szanując drzemki dziecinne.

Co też mędrzec wyduma? co też dziecko wyśni?
Jak garstkę swoich minut ludzkość ukorzystni?
       Wielkie dziejowe zadanie!
Świat ocknął się - zakipiał - jak wsiadł na sto koni,
Już jego szybkich pulsow zegar nie dogoni,
      Już nad nim gderać przestanie.

Czas idzie żołwim krokiem, postęp orlim lotem,
Poprzedzon świstem pary i machin łoskotem
      Podniosł tytańskie ramiona!
A pragnąc glob podźwignąć z jego starej osi,
Zaledwie zaczął walkę - już zwycięstwo głosi,
       Że fałsz i ciemność pokona.

Boże! kiedy się puści w swe drogi sokole,
Niech nie zapomni krzyża położyć na czole!
       Nawiedź go myślą poradną!
Dopomoż jego śmiałej a poczciwej chęci,
Niech mu się z wysokości głowa nie zakręci,
       Ani ramiona opadną!

Niechaj w gorę wzniesiona drużyna skrzydłaczy
Zbożne, prawdziwe cele postępu zobaczy,
       Niech światu prawdę wyśledzi,
A potem bądź miłościw dla starych szermierzy,
Gdy stary zegar czasu godzinę uderzy.
       Wielkiej, dziejowej spowiedzi!

Zegar bije sekundę - to rodzi się dziecię -
Zegar bije sekundę - ktoś umarł na świecie,
       Świat być w spoczynku nie może;
Wciąż nowe pokolenia snują się po ziemi,
Z nowemi dążeniami, z myślami nowemi,
       Idą twe dzieci, o Boże!

Trzeba mistrzow, co pilno badając puls młodzi,
Mowiliby: ,,To godzi, a to się nie godzi!"
      I strzegli starych cnot ziarna.
Wzbudź ich!! — a ktory spełnił swoje powołanie,
Wedle sprawiedliwości błogosław mu, Panie!
       Bo ich zasługa niemarna!
1857.Borejkowszczyzna
********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************


SOSNA

Na wioskowych mogiłach
Rosła sosna borowa,
Pień jej krzepnął na siłach,
Wybujała jej głowa.
Pogiętymi konary
Na sto sążni rozwisa,
A korzeńmi bez miary
Żółty piasek wysysa.
Z mogił wyrósłszy cała,
Za te soki, co bierze,
Z wiatrem sobie szumiała
Za umarłych pacierze.
Aż coś jednej jesieni
Biedna sosna borowa
Coraz mniej się zieleni,
I pożółkła jej głowa.
I została na stronie
Co dzień cichsza, milcząca,
Każdy wietrzyk, co wionie,
Więcej kolców z niej strąca;
Rzuca w ziemię rodzimą
Zeschłe szyszki i ziarna...
W końcu jeszcze przed zimą
Zeschła sosna cmentarna.
Wiatr żałośnie jej pyta:
Biedna sosno z mogiły!
Czyś ty gromem przebita?
Czyć robaki stoczyły?
Czy ci żeru nie było
W żołtym piasku z pobliska?
Albo kamień swą bryłą
Twe korzenie naciska?
Och! mnie nie tknął grom z burzą
I robaki nie toczą;
Ziemia sokow ma dużo
I mnie karmi ochoczo.
Gdzie kamienie i głazy,
Szłam z korzeńmi z daleka:
Wrosłam gorzej sto razy!
W trumnę złego człowieka!
Trumna zgniła na prochno,
Zgniły w piersiach mu błonki
W serce trupa leciuchno
Zapuściłam korzonki.
Chłod mię przebiegł grobowy,
Gdym possała zeń trocha;
Bo to człek był takowy,
Co nikogo nie kocha!
Pierwsze z piersi swej soki
Dał cmentarnej choinie;
Czułam, jak z tej opoki
Brzydki we mnie jad płynie.
Z jadem śmierci w mym łonie
Byłam smutna, milcząca...
Każdy wietrzyk, co wionie,
Więcej kolcow mi strąca.
Prożno w ziemię rodzimą
Nowe rzucać chcę ziarna...
Ziarna zeschły przed zimą
Ginie sosna cmentarna!
1857. Wilno
********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************


TANIEC FORTUNY
Warianty kantyczkowe

O jak często u fortuny odmiana!
To gliniana,to żelazna,to szklana!

Fortuna siedzi opięta na koło,
Na swej skrzypicy gra piosnkę wesołą:
A pod jej takty w pracowitym trudzie
Pląsają ludzie.

A tutaj strojne w tęczowe kolory
Latają w kołko błędne meteory;
A mądra ludzkość rozpuściwszy pasa,
Za nimi hasa!

Tam gore światło, do niego się garnij,
Jako niebaczny ptaszek do latarni,
Jak płoche dziecię, gdy gwiazdka daleka
Przed nim ucieka!

Lecz rajskie światło, co migało jaśnie,
Nimeś doleciał, już całe zagasło;
Coż z garncarskiego zostało komina?
Popioł i glina!

Na przezroczystym a twardym granicie
Budujcie gmachy na bezpieczne życie!
Lecz to nie granit, a lodu posłanie
Na morskiej pianie.

Oto już padasz przeciążon bez miary
Wymarzonymi twych gmachow obszary:
Pluchniesz z twym gmachem, marzycielu szybki,
Po między rybki.

Z jasnymi skrzydły, z promienistą głową,
Oto ptak leci, co go Miłość zową;
Leci wysoko, lecz się spuści może
W ziemskie bezdroże!

Gońmy bezdrożem, choć nam oddech pęknie,
Choć zranim stopę, niech żaden nie jęknie;
Lecz zniknął ptaszek, coś gonił w zawody,
Napij się wody!

Zdobywać szczęście śpieszmy pracowicie,
Ważmy dla niego pracę, krew i życie
A kiedyś ujmiem w ręce spracowane
Szkło, wiatr i pianę.

Śmiało! bo tutaj nagroda nie lada:
Za myśl bolącą, co się w czoło wjadą,
Za pracowity bieg bez wypocznienia,
Dogonim cienia.
1858. Wilno
********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************


KAMIENNE BOŻYSZCZE

   Starzec z kamienia ciosany,
Długobrody, strasznolicy,
Siedział przyparty do ściany
W progu pogańskiej bożnicy.
Na jego brodę, na głowę,
Zamróz nawieszał swe igły;
Z brwi zwisły sople lodowe.
Ręce jak trupie zastygły.
Na silnych barkach u dziada
Śnieg złożył ciężar niemały,
Na szacie, co z nóg mu spada,
Fałdziste pręgi bielały.

   Młodzi, swawolni duchowie,
W wesołej a pustej chwili,
Siadając na jego głowie,
Żarty ze starca stroili:
„Cóż z twoim stało się duchem?
Czego się trzymasz pochyło?
Rzeźbiarz chciał ciebie mieć zuchem,
Lud chce uklęknąć przed siłą.
Tyś zziębły, tyś cały w lodzie,
Coś na kształt ziemskich nędzarzy;
Lodu nie zgarniesz na brodzie,
Śniegu nie otrzesz z twej twarzy.
Patrz tylko na nasze czoła!
Krew w całej uderza sile,
Na sercu dumka wesoła,
U ramion skrzydła motyle!
A gdy latając szczęśliwi,
Traf im na mroźne powietrze,
Ruch skrzydeł krew nam ożywi
I śniegi z piersi nam zetrze.
Zakrzepną czasem rączęta,
Przychodzi płakać jak dziecię,
Bo i duch czasem pamięta,
Że są zawieje na świecie;
W duchu wre życia potęga,
Co bole z serca rozproszy:
Kuty z kamienia ciemięga
Nie dozna takich rozkoszy!

   Z kamiennej otchłani łona
Dziad uroczyście odpowie:
„Dziatwo, ty dziatwo szalona!
Starej urągasz się głowie!
Głowa, co wieki przeżywszy,
Zakamieniała w zadumie,
I w myślach uczuć ruch żywszy,
I chłody wytrzymać umie.
Wiekowe dumań mych cele
Nie jednodniowa pogoda!
A więc się troszczę niewiele,
Że lodem skrzepła mi broda.
Kiedy latając wśród ludzi,
Stracicie życia mamidła,
Gdy się wasz zapał ostudzi,
A chłód zawarzy wam skrzydła,
Siądźcie na głaz, co was ziębi,
Ufając jego pociesze:
Z kamiennej piersi mej głębi
Ciepłą wam iskrę wykrzeszę.
1859.Wilno
********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************


SERCE,ROZUM,ŚWIAT I OWSIANKA

   SERCE
Wzbiję się lotem, jak mogę,
Gdzie gwiazd się iskrzy gromada.
   ROZUM
A włóż futerko na drogę,
Bo tam w obłokach śnieg pada.
   SERCE
Sam chyba w powłoki odziej
Twoją postać nieudolną.
   DOZORCA
Lecieć, widzi pan dobrodziej,
Że bez pasportu nie wolno.
   SERCE
Skrzydło me w chmury uderzy,
Ścisnę nadziemskich współbraci!
   JANKIEL
A któż mi na Święty Jerzy
Sześćdziesiąt rubli zapłaci?
   SERCE
Jak motyl, błoni poeta,
Lilią nakarmię się polną.
   DOKTOR
Dyjeta, panie, dyjeta!
Nic prócz owsianki nie wolno!
   SERCE
Pójdę się spytać na niebie,
Czy moja gwiazdka nie zgasła?
   DOKTOR
Owsianki można w potrzebie
Filiżaneczkę bez masła.
   SERCE
Owies to ziemskich żer koni,
Mnie co innego posila,
Gdzie róży oblicze płonie,
Gdzie narcyz główkę nachyla.
   ROZUM
Ja do porady ci służę,
I rzecz ci powiem nieznaną:
Narcyzy i polne róże
Już pokosili na siano.
   SERCE
Jak tu przekonać tę tłuszczę?
Materialiści! lichwiarze!
   DOKTOR
Ja krwi ci za to upuszczę
I bańki postawić każę.
   ROZUM
Ja ci zabraniam pić rosę,
Bom ja doradca twoj stary.
   JANKIEL
A ja wnet protest zaniosę
O moje ruble, talary!
1859.Wilno
********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************


CO JEST POETA?

Nie poeta, kto śpiewa i patrzy,
Czy słuchają, czy patrzą słuchacze;
Lecz kto pierśmi do ziemi przypadłszy,
Sam dla siebie śmieje się i płacze.

Nie poeta, co stojąc na górze
Z pychą stroi pieśniarskie narzędzie;
Struny porwą, rozszarpią mu burze
I nic z pieśni sławionej nie będzie.

Lecz poeta, co kląkł po cichutku
Jak pokutnik światowy i boży,
Co łzę swojej radości i smutku
Na wilgotnej swej ziemi położy.

Bo z łez gorzkich wyrośnie, wykwitnie
Piołun gorzki, co służy na zdrowie;
Uśmiech w kłosy przemieni się żytnie,
Z ktorych chleb swoj wypieką wnukowie.

Szczątki ojcow, co mieści ta gleba,
On westchnieniem wywoła, wyświeci,
Aby oprocz powszednich brył chleba
Chleb duchowy szedł z ojcow na dzieci.
1860.Wilno
********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************


SEN I KABAŁA

         I

Morfeuszu! sklej mi oczy,
Niechaj jaki kraj uroczy
   Zobaczą!
Siedzi sobie ponad Nilem
Ptaszek zwany krokodylem
   I płacze.

Bieży sobie ciche jagnię,
Co się wody napić pragnie,
   I pyta:
„Krokodylku! co to znaczy?
Na twym dziobku łza rozpaczy
   Tak świta?"

„Synu owcy i barana!
Twemu sercu litość znana,
   Daj uszko.
W mej boleści ulżę może,
Gdy do głębi ci otworzę
   Serduszko!"

I baranek dał skok chyży,
Ze współczuciem doń się zbliży,
   I rzecze:
„Ulżyj sercu, co pod głazem,
Pozwol, niechaj z tobą razem
   Zabeczę.

I poufnie uszko schyla,
Aż się paszcza krokodyla
   Zaśmieje.
Klapnął paszczą -bez zachodu
Pożarł baraniego rodu
   Nadzieję!

         II

Stara babka sny tłumaczy:
„Powiedz, babko, co się znaczy
   Sen taki?"
Babka na stoł kładzie karty
I zażywa po raz czwarty
   Tabaki.

„Dzwonka!... czerwień!... sens się splata,
Że nie z sercem idź do świata,
   Lecz z wiedzą;
Zamknij serce, niech się studzi,
A unikaj czułych ludzi,
   Bo zjedzą.

Tuz... krol... kralka... dama... walet...
Kto chciał szukać z serca zalet,
   Był skaran!
Krew serdeczną wyssą tobie,
I napiszą na twym grobie:
   Żeś baran!"
1860.Wilno
********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************


PAMIĘCI FABIANA SEBASTIANA ACERNA
           (Klonowicza)

Nasz staroświecki, nasz słodki Acernie!
Ktoryś nam Flisa wyśpiewał tak wiernie,
Jak na swej szkucie, w wesołej drużynie,
           Do Gdańska płynie.

Tyś nam opisał, tak dobrze ci znane,
Piękne wybrzeża, miasta nadwiślane,
Flisi obyczaj, wśrod żeglownej wody
           Rożne przygody.

Do twego flisa z mazurskiej galary
Nasz flis litewski niech idzie do pary;
Wszak oni właśnie, pomimo przestrzeni
           Bracia rodzeni.

Nie wiążąc gęśli na stroj Nazonowy,
Prostymi flisa opisałem słowy.
Maluczka praca niechaj się poświęci
           Twojej pamięci.

Nie tylko Polska na żyznym zagonie
Usiadła, jako u Boga na łonie:
I leśną Litwę matka nie macocha
           Opatrzność kocha.

Za łaską bożą rodzi nam obfito
Z pol nowogrodzkich pszenica i żyto;
Na świętej Żmujdzi, wywdzięczą uprawę
           Lny kędzierzawe.

W poleskiej puszczy, ciemnej a bezdennej,
Rośnie sośnina i dąb sturamienny;
Można z nich ciosać wyniosłej budowy
           Maszt okrętowy.

I mniejszych darow leśnego Sylwana
Nieskąpą ręką obfitość nam dana;
Smolna żywica, budowlana kłoda,
           Grzyb i jagoda.

Nasz stary Niemen bystro i wspaniale
W gardziel Bałtyku leje swoje fale;
Więc nasze plony flisakom roboczym
           Jest spławiać po czym.

Siekiera cieśli, ostra gdyby kosa,
Spławną wicinę misternie wyciosa;
Potrafi utkać cora wiejskiej chaty
           Żagiel skrzydlaty.

Uczony sternik na naszej wicinie
Spłaszczonym rudlem jak piorkiem wywinie;
Uczenie robi, czy wiosło czy prysa
           W rękach u flisa.

Chleb nasz u Niemca wżdy ma swoją chwalę,
Więc żeglujemy, by karmić zgłodniałe;
A w tej żegludze przez całe poł roku
           Nie brak uroku.

Gdy wiatr po temu, gdy pogoda służy,
Jest czym nakarmić źrenicę w podroży;
Bog porozrzucał z obu Niemna bokow
           Siła widokow.

Owdzie się Niemen jak modry wąż kręci
Zieloną smugą pol i sianożęci;
Owdzie się bystro wrzezał w bor ponury
           Lub w żebro gory.

Owdzie osłonion wierzbą lub olszniakiem,
Swym staroświeckim przesuwa się szlakiem;
Owdzie gwałtownie nowej drogi pyta,
           Rwie swe koryta.

Albo spotkawszy kamień po swej drodze,
Bije weń piersią i pieni się srodze,
Lub się na piasku, gdy złość przeminęła,
           Miękko rozściela.

Na brzegach jego, to krzyż z Bożą Męką,
Albo napotkasz kapliczkę maleńką,
Lub cichą wioskę, lub dworek poziomy
           Z dachem ze słomy.

Czasem na zorze dziwnego nazwiska
Sterczą starego rudery zamczyska,
Lub stary kurhan, gdzie śpią jak na straży
           Rycerze starzy.

A jakież święte przepływa on grody!
Owdzie Lubcz stary, jak dziad siwobrody,
Gdzie omył święty chrzest prawego Boga
           Głowę Mendoga.

Owdzie obiega, w swoich wirach skorych,
Odwieczne Grodno Witoldow, Batorych;
Do stop ich zamkow pokornie przypadłszy,
           W majestat patrzy.

Tam stare Kowno, raj litewskiej strony,
Duchem Kiejstutow jeszcze przesycony;
I tam obwija miłosnymi sploty
           Błoń Wajdeloty.

Owdzie Wielona, gdzie pocisk z moździerza
W Giedyminową chrobrą pierś uderza,
Gdzie Litwa patrząc na zwłoki książęce,
           Łamała ręce.

I ktoż policzy te grody i miasta,
Gdzie Niemen coraz rozszerza się, wzrasta,
Niesie do morza wicinę i płyty
           Kilku koryty?

Taką flisowkę, chociaż nie w piosence,
Śpiewaku Flisa, twoim cieniom święcę!
Tyś bliżej Boga, proś, niech się powodzi
           Flisom i łodzi.

Mazur na szkucie, Litwin na wicinie,
Do swego portu niech szczęsno zawinie;
Na naszych masztach wżdy niechaj jaśnieje
           Gwiazda nadzieje.
1860.Borejkowszczyzna
********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************


BOREJKOWSZCZYZNA

Nie moj to domek, nie moja gleba,
    Choć chleb mi rodzi przez lato;
Moim jest tylko ten błękit nieba,
    Co się unosi nad chatą.

Pod skrzydłem chmury, pod cieniem strzechy
    Miałem i ciernie, i roże;
Prędkoż me bole, moje pociechy
    Ojcu ziemskiemu wynurzę?

W pobliskiej wiosce, w cmentarnej głuszy,
    Zacny się starca proch mieści:
Boże! daj spokoj zmarłego duszy,
    A żywym - mądrość boleści!
1860.Borejkowszczyzna
********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************


NAGROBEK OBYWATELOWI
        D.O.M.

Bił chłopow pałką,
Poił gorzałką,
Miał sto chat z gorą,
Jadł barszczyk z rurą,
Popijał piwo,
Zbierał grosiwo,
Czasem od święta
Ciął się w karcięta.
Miał arendarza,
Z ktorym rozważa:
Czy będą wojny?
Czy czas spokojny?
Zjadł na śniadanie
Udo baranie,
I witych w cieście
Kołdunow dwieście.
Tak z niestrawności
Doszedł wieczności,
I w ciemnym grobie
Spoczywa sobie.
Nim wieki zbiega,
Tnie chrapickiego,
Aż głos anioła:
„Wstawaj! — zawoła -
Bo już gotowa...
Pieczeń wołowa!"

1861.Borejkowszczyzna
********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************


MELODIE Z DOMU OBŁĄKANYCH

                     I

   Ja jestem panem całego świata,
Co chodzi, pływa, czołga się, lata,
Niebo i ziemia —- to wszystko moje!
Ja się ich stracić nie boję!...
Bo jasne niebo kluczem zamknąłem,
A ciężką ziemię sznurami spiąłem;
Klucz do kieszeni — a końca nici
Już z mojej ręki nikt nie wychwyci.
Ludzie i duchy! siedźcie jak w norze!
Ani mi pisnąć, broń Panie Boże!
Bo tak się skrzywię, tak tupnę nogą,
Że popadacie przejęci trwogą!
Niech będzie cisza! -bo mię sen mroczy.
Przygaście słońce, bo kole w oczy,
A gdy za wiele blasku w przestrzeni,
To mu ogólcie głowę z promieni,
Jak ogolono mnie moją głowę,
Za to, żem rzucał światło rożowe.

                     II

Patrzajcie! szatan wskoczył do pieca!
   Jak się masz, kumie?
I skrzydełkami ogień podnieca,
   Jak tylko umie.

Jakąś miksturę gotuje światu
   Z opium i maku;
Dodał krwi trochę dla aromatu
   I łez dla smaku!

Z francuskich gazet dodał musztardy,
   Z niemieckich - kwasu,
A z nadtybrowych - trochę pogardy
   Dla ducha czasu.

Zlał do butelki, zatknął miksturę,
   By nie uciekła —
I pozasmolał całą jej gorę
   Smołą aż z piekła!

Dał sygnaturę — na jej papierze
   Pisze te słowa:
"W sto lat trzy razy niech ludzkość bierze,
   A będzie zdrowa.

                     III

LIST PRZY ODESŁANIU KSIĄŻEK

Dzięki tobie, panie bracie
,    Za poważne twe księgi!
Lecz ja w świecie i w mej chacie
   Dość mam mitręgi!

Jak poważnie czoło mroczy
   Rozwieszona wskroś chmura!
Jak poważnym chodem kroczy
   Pan urzędnik do biura!

Jak chce dziewic orszak liczny
   Dać powagi oznakę!
Jak poważnie stroż uliczny
   Sypie z rożka tabakę!

Ptak indyjski spuścił skrzydła
   I spoważniał u płotow...
Ta powaga tak mi zbrzydła,
   Żem przeklinać ją gotow!

Okazałość uroczystą
   Tak dziś wszystko przybrało,
Że już wolę łzy na czysto
   Niż tę nudę wspaniałą.

Bog że wie, co będzie dalej?!
   Smutna dola jest nasza!
Łza przynajmniej serce pali,
   A powaga je skwasza.

Patrz, jak śmiesznie naokoło
   W ludziach, w celi, na dworze!
Przyszlij książkę mi wesołą,
   Co się uśmiać pomoże.

Aby myśli zbić sieroce,
   Co mi wieją po głowie,
Jak szalony pochychocę,
   To mi będzie na zdrowie!

Śmiej się każdy bez rożnicy,
   I pismaki, i ptaki!
Śmiej się strożu na ulicy
   Z twoim rożkiem tabaki!

Niech się w świecie śmiech rozbudzi.
   Wszak nie braknie sposobow!
Śmiejcie się — mogiły z ludzi,
   Ludzie śmiejcie się z grobow!

Śmiej się goro! śmiej się chmuro!
   Niech zahuczy swawola.
Lesie! nie płacz tak ponuro,
   Śmiej się z łąki i z pola!

Jedni z drugich — wszystkim, wszędzie,
   Niechaj śmiech się udzieli!
Niech wysoko słychać będzie,
   Jak my tutaj weseli!!

                     IV

Chodź, panie doktorze! wszakże was uczono
   Mineralogiji!
Patrz na te paciorki, co mi zawieszono
   Na chorej mej szyi!
Twarde jak diament, a błyszczą jak słońce,
   A czyste jak woda
Odblaskow tęczowych tysiącow tysiące
   Co chwila się doda.
A w środku paciorki kropelka czerwona,
   Jak głowka od szpilki,
Przelewa się, błyszczy i mieni się ona
   Od chwilki do chwilki.
Od każdej paciorki woń płynie tak dzielna,
   Że jesteś jak w niebie;
Do ust jej nie kładnij, bo gorycz piekielna
   Zatrułaby ciebie!
No!... coż to za kamień? odpowiedz, doktorze!
   Ha!... rzecz to niełatwa!
Nauka wszystkiego zrozumieć nie może,
   Coś zawsze ją gmatwa!
Co?... nie wiesz? — objaśnię — nie moja w tym wina,
   Mnie serce pomaga:
To łza zasuszona biednego Murzyna,
   Plantator gdy smaga.

                     V

   Kot się w pląsach wywija,
Snadź niegłodna bestyja!
Kocie, moje kochanie,
Jakie miałeś śniadanie?
Możeś chodził na łany -
I pod kamień schowany,
Wyszpiegował ptaszynę,
Co nam dobrą nowinę
Co wiosnę przepowiada!
Sama z jutrzenki spada,
A pełna jej promieni,
Gdy je w pieśnię zamieni,
To tak tryska, szczebiota,
Że aż płakać ochota,
Że aż serce sieroce
Obertasa zagrzmoce!

   Najprzod, ptaszek z ukosa
Potem leci w niebiosa,
I w błękitne sklepiska
Ostrze pieśni swej ciska,
I znać daje do nieba:
Że tu ludzie bez chleba,
Że nam łaski potrzeba.
A gdy niebo rozczuli,
Spada na doł w lot kuli,
I nad głową oracza
Rzeźwe kręgi zatacza.
Na „dzień dobry" mu rzecze:
"Uśmiechnij się, człowiecze!
Bog rozjaśnił swe lica,
Siej, a będzie pszenica!
O! to anioł nie ptaszę!
O! to szczęście on nasze!
O! to kapłan tej niwy!
To poeta prawdziwy!
W jego słowku i treści
Dobrodziejstwo się mieści.

   A ty kocie! twe szpony
Może w piersi natchnionej,
Może w sercu śpiewaczem
Zatopiłeś cichaczem?
Mow! czy żyje skowronek?
Czy wydzwoni nam dzionek?
Czy da siewcy nadzieję,
Gdy ten potem się zleje?

   Kot tak spojrzał zuchwało,
Że odgadłem rzecz całą:
Legł rozszarpan na szmaty
Bogomodlca skrzydlaty!

                     ***

   Kot się drapie po ścianie.
Kocie! dziki tyranie!
Powiedz: krwawe twe gardło
Co na obiad dziś żarło?
Możeś chodził na łowy,
W młody gaik liściowy,
Gdzie leszczyna cienista,
Kędy wierzba się chysta;
I gdzieś w ciemnej leszczynie
Śmierć zadałeś ptaszynie,
Co swą pieśnią wieczorną
Spędza troskę uporną,
A w jej miejsce — nadzieje
Zdrowia, życia naleje?
Pieśni jego ciekawa
I leszczyna, i trawa;
Księżyc przy jego śpiewie
Własnej drogi już nie wie:
Zatrzyma się i słucha,
I westchnieniem wybucha!
I łza, co leje z duszy,
Na ziemię rosą proszy.
Mow, potworo! mow, dzika!
Czy zabiłeś słowika?

   Zbrodniarz siadł przy ognisku,
Krew wymywał na pysku;
To krew była — niestety!
Gajow naszych poety!

                     ***

   Kot się bawi jak dziecko,
Wzrok mu patrzy zbojecko:
Powiedz, straszne ty zwierzę,
Jaką miałeś wieczerzę?
Może za swą zdobyczą
Wpadłeś w strzechę rolniczą,
Gniazdo jaskołcze zdarłeś
I pisklęta pożarłeś?
Przyleciała z daleka,
Zdała w ręce człowieka
Swoje gniazdo z pisklęty —
Skarb swoj drogi i święty!
Onaż nasza gosposi,
Ona lato przynosi,
Ona w ciepłe już lato
Nad stodołą, nad chatą
Pływa długim skrzydełkiem
I szczebioce ze zgiełkiem;
Pędza czeladź leniwą:
„Do roboty co żywo!
Jedno lato jest w roku,
Zwoźcie zboże do toku!"
A gdy obłok się brudzi,
Lata nisko wśrod ludzi
I przestrogę swą kwili:
„Deszcz! deszcz będzie w tej chwili!"

   Słyszysz?... jęczy tak głucho!...
Ponad gniazdka okruchą;
Wpośrod gruzow się świeci
Krew i piorka jej dzieci!
Nieszczęśliwa ptaszyna
Nas i siebie przeklina;
Bije pierśmi o ścianę,
Woła dzieci kochane.

   Gdy tak mowię do zwierza,
Kot się na mnie najeża
Ze strasznymi oczyma...
Wątpliwości już nié ma!
Zgubił w całym jej losie
Strzech litewskich gosposię!

                     ***

   Kot z mruczeniem zdradzieckiem
Usnął w cieple za pieckiem;
A ja myśląc, niedługo
Jak go skropię maczugą!...
Aż się zerwie, zapieni
I wyskoczy do sieni,
Na dziedziniec, do sadu,
I już kota ni śladu...
Ha!... na drzewie!... ja za nim...
„My go prędko dostaniem!

   Pan dozorca szpitala
Wyszpiegował to z dala,
Kazał ściągnąć mię z drzewa,
Zimną wodą oblewa,
Sadzi w ciasną zagrodę:
„Trzy dni na chleb, na wodę!"
Za co? żem mścił się czynnie
Krwi przelanej niewinnie,
Krwi ptaszęcej, śpiewaczej?
Czyż być mogło inaczej?

   Pan dozorca!... ej biada!...
Pewno ptaszki zajada,
Więc pogląda przez szpary
Na pobite ofiary!
A toż mamy już przecię
Dziewiętnaste stulecie!
Nadaremnie się trudzi:
Nie poprawi już ludzi!
Coż ja pocznę? Moj Boże!...
Chyba spać się położę.

                     VI

Śmieszne snuły się postacie
         W tej komnacie:
Coś się miasto, coś wioszczyna
         Przypomina.
Tam na kurzej nożce chata
         Wichrowata;
Tam przymila się gospoda
         Siwobroda;
Pałac zerka na uboczu
         We sto oczu;
A kościołek skrzypi w stronie,
         Gdy wiatr wionie.
Na drewnianych szczudłach wsparty
         Dach podarty;
Ktoś założył tam kwieciarnię,
         Mchy i darnie!
Ludzie chodzą, gwarzą, siedzą
         I nie wiedzą:
Gdzie skierować senną postać?
        Iść? czy zostać?
Tak śmiesznego nic na świecie
         Nie znajdziecie.

Dzwon szczerbaty kaszlą z wieży:
         „Do pacierzy!"
Czterech dziadow w szmatach, boso,
         Trumnę niosą;
Cztery babki szpitalnice
         Niosą świece;
A na czele organista
         Aż się chysta.
Musiał zażyć dla zapału
         Kordyjału,
Bo z zapałem bierze tony
         Antyfony.
A gdy huknie: Dies illa!
         I Sybilla!
Requiescat! kiedy palnie
         Kapitalnie,
To aż czując radość błogą,
        Tupnie nogą.

Trumna prosta — a za trumną
         Niezbyt tłumno:
Idą sobie ludzie prości
         Z ciekawości,
Potem bieży tłum pacholi
         Dla swawoli;
Dwoch przyjacioł nieboszczyka
         Z drogi zmyka.
Mowią sobie: „Szkoda, szkoda!
         Dusza młoda!
Serce wulkan — co z ogniska
         Lawą tryska!
Aż się samo własną siłą
         Przepaliło.
I coż teraz? — niech kto spyta:
        Trup i kwita!
"Po kim beczysz tak nieczysto,
         Organisto?!
Trup, jak znaczno, i po zgonie
         W dobrym tonie.
Musiał cierpieć — w ustach znaczny
         Jęk rozpaczny.
Są na czole myśli znaki,
         Kto to taki?"
Tak zapytał pan z natłoku
         Z szkiełkiem w oku.
Organista tak mu rzecze:
         ,,Ja nie beczę,
Po łacinie śpiewam z nuty
         Psalm pokuty.
A nieboszczyk, co widzicie,
         Sterał życie -
Po obłokach się kołysał,
         Wiersze pisał,
Czytał w książkach w noc i we dnie
         Jakieś brednie,
Dał każdemu wieść się w pole
         Jak pacholę,
A jeżeli rzecz nawiasem,
         Płakał czasem. 
Krasawica sercu miła 
        Go zdradziła; 
Przyjaciołom nic nie wierzy — 
        Bo nieszczerzy; 
Wiersze zgryźli z dobrej chęci 
        Recenzenci; 
A pokrewni gdzieś tam z dali 
        Wieś zabrali! 
I tak szło mu nieciekawie 
        W każdej sprawie. 
Wziął na rozum za głęboko, 
        Spuścił oko, 
A jak w drodze spotka człeka, 
        Precz ucieka. 
I poczęto mowić w mieście:
       Że nareszcie
W jego głowie złe nadzieje,
       Kogut pieje!
Zachorował, była zima,
       Jeść nic nie ma!
Na kominku dogorywa
       Kłodka drzewa, 
A on nie wie nic o świecie,
       Wiersze plecie.
Albo jęczał jak w malignie,
       Gdy już stygnie:
-Kiedyż w piasku głowę złożę?"
       Mocny Boże!
Jam tak kochał!... za co? za co
       Tak mi płacą!? -
Głodną śmiercią literata
       Zszedł ze świata;
My go musim grześć co prędzej
       Bez pieniędzy!!
A na świece do karbony?
       A za dzwony
Kto zapłaci?... czy bogaci
       Literaci!??
A, doprawdy boli gardło
       Śpiewać darmo!...""
- Ha!...coż począć?...Dziady! baby!
       Głos nasz słaby;
Ej! hukniemy u mogiły
       Z całej siły
Requiescat! - daj mu, Panie,
       Spoczywanie!
Wieczna światłość - krzyczcie dzieci -
       Niech mu świeci!-
1861.Borejkowszczyzna
********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************


MILCZENIE POETY

   Czy prawda, moja pieśni, moj ty skarbie cały,
Że mi w duszy zastygło, myśli postarzały,
Że już wkrotce ulecą z piersi lodowatej,
Jako ow motyl z chwastu, co stracił swe kwiaty?
Czyż sercu już mojemu pozostać należy,
Jak kościoł opuszczony, gniazdem nietoperzy?
Zdać się na łaskę świata — och! wiem, co to łaska:
Zimnym gromem uderzy i w gruzy roztrzaska,
A potem nagradzając, że męczył tak srodze,
Uczyni mię szczęśliwym jak kamień przy drodze.
O! niech się takie szczęście i wrogowi nie śni.
Ja chcę żyć, czuć i cierpieć jak wojownik pieśni;
Zbrojny potęgą ducha, chcę czuć całą siłą,
Czy co bólem doskwiera, czy co sercu miło;
Czy mię kwiatek przynęci, czy mię cierń ubodzie,
Chcę się rzucać na świecie jak ryba na lodzie.

   Bojować?... Już minęły młodociane chwile...
To fałsz! wszak w duszy mojej jeszcze ognia tyle!
Skąd wiecie, żem postarzał? Z nachmurzonej twarzy?
Nie wierzcie, bo to wulkan w popiele się żarzy;
Że mi harda ku ziemi schyliła się głowa?
To była tylko dumka, czy drzemka chwilowa;
Że pieśń moja zacichła? — o! gmin tego nie wie,
Że dla echa potrzebny przestanek we śpiewie.

   Oni ruchliwą rzeszą wybiegli na drogę,
Wołają, żem ja stary, że śpiewać nie mogę:
Mogę jeszcze — nie dopuść, o pieśni skrzydlata!
Abym przyszedł na hańbę przed obliczem świata!
Nie opuszczaj mię pieśni! — wszak ja wrę zapałem,
Wszak godności śpiewaczej nigdzie nie sprzedałem,
Ręka, co grała w struny, wszak złota nie liczy,
Nie poniżył mej głowy pokłon niewolniczy,
Nie poplamiłem szaty świętego wesela,
I oko śmiałe jeszcze ku niebiosom strzela,
A myśl nie pokalana w pospolitym tłumie,
Z Bogiem się i naturą jeszcze porozumie...
Przed Jehową nie zbluźnię, przed cielcem nie klęknę,
Nienawidzę co czarne, uwielbiam, co piękne:
Za cóż miałby się karać, co Zakonu słucha,
Niemotą grzmiących piersi i starością ducha?

   Ja czuję, żem niestary, ani jeszcze niemy:
Do mnie, pieśni! ej, huczno jeszcze zapiejemy!
Zadmę w płuca — O! jeszcze grają pieśni moje;
Gęśl, prawda, że niestrojna — jeszcze ją nastroję.
Zapiejem, że aż echo rozgłośne rozbudzi
I na polach, i w lasach, i we wnętrzu ludzi.
Niechaj zahula w górach, zahula w równinie:
O! z przestarzałych piersi taki głos nie płynie.
A ludzie muszą przyznać, że silnie przenika,
Że tu nie znać starości i płuc suchotnika.

   Ale nie dosyć młodość, nie dosyć mieć zdrowie:
Trąba w dzień ostateczny i piewcę przyzowie,
Gdzie przed całą ludzkością przeszłą i potomną,
Jak hojnie odmierzono, hojnie się dopomną,
I rzekną: — „Zdajcie liczbę, służebniki boże!
Siewcy! gdzieście rzucili waszej siejby zboże?
Czy na niwę uprawną, czy na skałę zsiadłą,
Gdzie ją susza spaliła i ptactwo wyjadło?
Czy plonem Waszych pieśni zabujało pole?
Czy tam kłosy wyrosły, czy chwast i kąkole?
Czy gdzie kamień zapłakał czuciem waszych pieśni?
Złożyłyż jad gadziny i wężowie leśni?
Gdzie i przy jakim zdroju, łamiąc dzikie prawa,
Wilk i cichy baranek razem się napawa?
Pieśń ludzka to nie marne świegotanie ptaszę:
Dano wam tworzyć cuda — a gdzież cuda wasze?
Nie łukiem Nemrodowym, nie grotem strzelistym,
Ale Pan was uzbroił słowem uroczystym,
Co dzielniejsze od miecza i stalnej pawęży,
Co nigdy serc nie chybia, a zawsze zwycięży.
Pan was posłał na ziemię we świętym zamiarze,
I promieniami części ozdobił wam twarze.
I duchem czarodziejskim tchnął na wasze łono.
O! poki posłannictwa jeszcze nie spełniono,
Pan nie pozwala spocząć ani jednej chwili:
Uwolnił was od czynow, byście czyn spełnili.
A wy, słudzy celowi waszemu niewierni,
Używaliście cudu na zabawę czerni,
A ziarno waszej siejby roztrwoniwszy marnie,
Święty chleb pracowitych jedliście bezkarnie!...
Niewierne najemniki! o, z dala stąd, z dala!
Pojdźcie w ogień, gdzie wnętrze zgryzota wypala!

   Och, czuję w mym sumieniu tych słow przepowiednie,
Twarz moja gore wstydem i przestrachem blednie.
Straszno być pieśniotwórcą, bo sąd na nich srogi:
Boże! oddal ode mnie ten kielich złowrogi,
Tę ochotę do pieśni, te dumki, co marzę!
Pojdę na grunt ojcowski orać na poparzę,
Pojdą jarzemne byki wypasać na błoni,
Pracowity jak oni, bezmyślny jak oni!...

   Co ja rzekłem! zbluźniłem w przerażenia chwili!
Biada, kto pod brzemieniem swoim sią uchyli!
Raz wziąłem się do gęśli, wytężyłem płuca,
Przyjmę sąd, chociaż srogi — niech mnie nie porzuca!
Ja nie chcę żyć bez pieśni tęskno i jałowo —
Duchu Boży! bądź ze mną — ja śpiewam na nowo!

   Duchu moj cudotworczy! pieśni moja, pieśni!
Tyle celow przed nami — nie drzemajmy w pleśni;
A dopoki nie zgaśnie żar naszego ducha,
Strzeżmy go, strzeżmy pilnie, niech ogień wybucha.
Choćby miał nasze piersi rozrywać okropnie,
Niech bucha — w sercach bliźnich może lod roztopnie.

   Mieć piękno w uwielbieniu, mieć złe w nienawiści,
To głos się upotężni i cuda uiści.
A choć nas w środku dzieła Pan k'sobie przyzowie,
Pięknież stanąć z koroną zasługi na głowie!
1854.Borejkowszczyzna
********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************


POCZTYLION
Gawęda gminna

  Tu piją i gwarzą, ty jeden w tej wrzawie
Wyglądasz jak jeniec w niewoli;
Weź czarkę, weź lulkę, siądź tutaj na ławie
I powiedz, co ciebie tak boli?
 
   Ni dzwonek, ni trąbka, ni krasne dziewczęta 
Nie mogą rozerwać twej nudy; 
Dwa lata tu żyjesz, a nikt nie pamięta,
Ażebyś był wesoł jak wprzody.
 
— O! bo też mi gorzko, bo smutno mi wszędzie, 
Niemiło na świecie, niemiło! 
Daj czarkę! przy czarce odważniej mi będzie, 
Posłuchaj, co mi się zdarzyło:
 
   Gdym przystał na pocztę, zbyt jeszczem był młody,
Lecz dusza dość miała swej mocy;
Nie znało się wprawdzie wygody, swobody,
Nie było ni święta, ni nocy.

   Od ranka do zmroku, od zmroku do ranka
Woziłem pakiety i pany,
Dostałem złotowkę; — o! wtedy hulanka,
Wesoły, i syt, i pijany!

   Zwodziłem dziewczęta, skarbiłem przyjacioł,
Z pisarzem jak z rownym i kwita;
I konie mię znały — jak gwizdnął, jak zaciął,
Rwą moje siwaki z kopyta.

   Wesoło wieźć pocztę! zatrąbię na moście:
Tu kogoś się spędzi, tam spotka,
Tu wiozę panicza, tu młode jejmoście,
O! wtedy pewniutka dwuzłotka!

   Lecz serce me jednej oddałem dziewczynie,
Mieszkała w wioseczce o milę,
Bywało wracając nigdy się nie minie,
Choć krotką przepędzę z nią chwilę.

   Raz woła mię pisarz, w połnocnej coś porze,
Budzę się natychmiast, przychodzę,
A była to zima, mroz tęgi na dworze,
Zawieja, sumioty na drodze.

 — „Powieziesz sztafetę!" — Oj licho przywiodło!
Tak sobie odchodząc mruczałem.
Za pakiet, za trąbkę, za konia, za siodło,
I w moment puściłem się cwałem.

   A tutaj wiatr świszczę, śnieg kręci i ciemno,
A przy tym okrutne bezdroże;
Dwa słupy wiorstowe mignęły przede mną,
Podjeżdżam pod trzeci — o Boże!

   Wśrod wichru poświstow, głos z płaczem zmieszany
W bok drogi gdzieś woła pomocy;
Myśl pierwsza — pomogę; ktoś pewno zbłąkany
Brnie w śniegu i zginie wśrod nocy.

   Zwrociłem już konia — wtem jakby mi zda się
Ktoś szepnął: "A tobież co po tym?
Ej, lepiej godzinkę zyskawszy na czasie,
Odwiedzić twą dziewę z powrotem."

   Strach serce ogarnął, zaledwiem mogł dyszeć,
Pot zamarzł kroplami nad czołem;
Jam w trąbkę uderzył, by jękow nie słyszeć,
I dalej siwego zaciąłem.

   Wracałem o świcie — trzy wiorsty od domu,
Strach znowu ogarnął mię skryty:
Duch zamarł, a serce szepcąc po kryjomu,
Stukało jak dzwonek rozbity.

   Przy słupie koń czmychnął — zjeżyła się grzywa —
Na drodze, pod płachtą powiewną,
Pod warstwą sumiotu — kobieta nieżywa,
Skostniała, bezwładna jak drewno.

   Strząsnąłem płat śniegu na białej jej szacie
I trupa wywlokłem na drogę;
Otarłem śnieg z lica — to była... Ach! bracie,
Daj czarkę, dokończyć nie mogę.
1845.Załucze
********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************


O CHWALE BOŻEJ I CHWALE KROLEWSKIEJ
Gawęda z żebrackiego żywota

                        I

W kruchcie jednej niedzieli, wynędzniali, nieśmieli,
         Dwaj żebracy siedzieli.
A że wcześnie dość było, a gawędzić tak miło,
         Więc się sobie gwarzyło.
Gwarzą rożnie a rożnie, satyrycznie, ostrożnie,
         O panach, o jałmużnie,
O kalectwie i latach, o szatach i o łatach,
         0 dziadowskich intratach,
O żebrackim swym stanie, o dzwonach, o organie,
         I o księdzu plebanie.
I rzekł Szczudło koledze: „Wiesz, że doma nie siedzę.
         Czasem wioski odwiedzę.
Czasem sobie zachodzę pod figurę przy drodze,
         I tam piosnki wywodzę.
Jest przychod jaki taki, na dzień ze dwa szostaki
         Na kupienie tabaki.
Ale najlepsza rada, iść gdzie odpust wypada,
         Gdzie narodu gromada;
Mowić święte pacierze, i śpiewać piosnki szczerze.
         A pewno się grosz zbierze.
Ale jedna przestroga, modl się tylko do Boga,
         Nie patrz, czy kwota mnoga;
Bierz jak podarek boży, kto ci do ręki włoży.
         A Pan Bog ci przymnoży,
I twych modłow nie straci, za jałmużnę wspołbraci,
         Dobrodziejom zapłaci!"
Słuchał Kostel tej mowy — „Rozum — rzecze — wart głowy,
         Koncept wielce jałowy:
Iść pod krzyżyk... a może!... zbierzesz skarby niebożę,
         Pan Bog ci dopomoże.
A ja idę we dwory, choć żebrackie ubiory
         Psy szarpają ze sfory.
Mam jałmużny do syta. Krol mię żywi — i kwita,
         Pełna moja kaleta.
Człek się wesprze na kuli, idzie pod zamek kroli,
         Do muru się przytuli.
Tam zjeżdżają się pany, wojewody, hetmany,
         Każdy w złoto przybrany.
Spojrzy ktory k'tej stronie, ja się nisko pokłonię
         I wyciągam me dłonie.
Z panami trudna rada, czasem jasna gromada
         Ani spojrzy na dziada.
Czasem bvwa człek w biedzie, gdy się wymknie po przedzie,
         Bo ktoś koniem najedzie.
Albo gorzej się zdarzy, kiedy żołdak ze straży
         Halabardą nędzarzy!
Czasem — dworskie swawole — rzuci kamień pacholę,
         Wlepi siniec na czole.
Lecz często, zamiast psoty, ze szczegolnej szczodroty
         Rzuci czerwony złoty.
Albo pan jaki raczy dać do ręki żebraczej
         Sto złotych — nie inaczej.
Ha! każdy ma swe gusty: ja wolę kąsek tłusty,
         A ty — sielskie odpusty.
Bog dobry! tak kolego, lecz krol... to co innego,
         Krol to żywi biednego!
Nie krol, to dwor, co hula; ciebie Pan Bog rozczula,
         Co do mnie, wolę krola.
Wejdź pod krolewskie znamię, siądź przy zamkowej bramie,
         Obaczysz, czy ja kłamię?"
Szczudło głową coś kiwa, wtem organ głos przerywa,
         Wyszła święta wotywa.
Boga, ten krola chwali, a krol stojąc w oddali,
          Podsłuchał, co gadali.

                       II

W tydzień — zno;w dziady społem; krol z senatorskim kołem
          Wysiada przed kościołem.
Idzie gdzie dwaj żebracy; za nim niosą dworacy
          Dwa bocheny na tacy.
Krol z uśmiechem na twarzy obu biednych nędzarzy
          Własnoręcznie obdarzy.
Szczudło, co chwalił Boga, dostał bochen pieroga —
          Bułka cienka i droga.
Kostel, z krolewskiej chwały, wziął chleb czarny i mały,
          Ciężki jakby ze skały.
Szczudło w rogu cmentarza tylko pacierz powtarza,
          Na podarek nie zważa.
Oparł ręce u kija, wzrokiem niebo przebija,
          Mowi Zdrowaś Maryja!
Kostel chwalca krolowy, nierad z bułki razowej,
          Szedł po rozum do głowy:
Skradł się cicho, i zaczym Szczudło modli się z płaczem
          Zmienił bułkę cichaczem.
Szczudło w rogu cmentarza ciągle pacierz powtarza,
          Zamiany nie uważa.
Po mszy świętej, po sumie, modląc się jak kto umie,
          Ludzie wychodzą w tłumie.
Mniej już ludu co chwila, każdy gdzieś się posila — 
          Rzekł Szczudło do Kostela:
"Czas nam użyć swobody, weźmiem chleba i wody,
          Siądziem wedle gospody.
Zjemy obiad żebraczy, niech Bog nagrodzić raczy
          Naszych dobrych wspieraczy!"
Dobył chleb zza pazuchy, czarny, ciężki i suchy,
          Aż się sypią okruchy.
"No, syć się bożą chwałą — rzekł mu Kostel zuchwało —
          Patrz, co mi się dostało!
Ja, za krolewskie zdrowie, mam bułkę co się zowie,
         Jadam jako panowie."
Szczudło spojrzał przez ramię, chleb swoj suchy rozłamie:
         Boże! czy wzrok moj kłamie?!
Coż to? skąd się to wzięło? Opatrznościż to dzieło?
         Z chleba złoto sypnęło!
Bo krol hojny w potrzebie, wdzięczen pochwał dla siebie,
         Zapiekł złoto we chlebie!
Ze dwie garści niemałe, by okazać swą chwałę,
         Że ma serce wspaniałe.
I Kostela nędzarza, co na Boga nie zważa,
         Własnoręcznie obdarza.
Lecz Pan Bog przeinacza: On podarek bogacza
         Swemu chwalcy przeznacza.
Więc się Szczudło rozczula, choć chromieje i kula,
         Szedł dziękować do krola.
Krol krzyknął: „Precz beznogu! do kościelnego progu,
         Dziękuj tam Panu Bogu!"
Bo wstyd się w oczach zdradza, że nie krolewska władza,
         Lecz Pan Bog wynagradza.
Szczudło za swe dukaty wyniosł kościoł bogaty,
         Dał złote aparaty.
Zbudował dwa szpitale, i sam przy bożej chwale,
         Żył pobożnie, wspaniale.
Aż syt Pańskiej opieki, poszedł na kraj daleki,
         Krolować z Nim na wieki. 
28 maja 1846.Załucze
********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************


CHODYKA
Gawęda z tradycji polskiej

                     IX

    A nasze lasy, to jak koniec świata,
Ciemna, wysoka i rozległa puszcza;
Tam nie objechać przez całe trzy lata,
A tam zabłądzić — niech Bog nie dopuszcza!
Nie zhukasz ludzi, nie trafisz do domu,
Echo zamiera, choć puka i stuka;
Tam całe życie przesiedzisz kryjomu,
A nikt i z psiarnią ciebie nie odszuka,
Szerokie mszary i mokre bagniska,
Jak okiem rzucić, ścielą się z daleka;
Gęstą olszyną ocieniona rzeka,
Pomiędzy karcze jak loch się przeciska.
Nikt cię nie znajdzie — chyba czasem w lecie
Syknie gadzina w mokrym oczerecie,
Chyba przy zdroju u mokrych wybrzeży
Niedźwiedź zamruczy, albo lis przebieży;
A zresztą cicho — sam jeno bor stary
Szumi odwiecznie i chwieje konary.
O! w takich borach urodzaj bogaty
Na wonne zioła i miodowe kwiaty!
W sprochniałych drzewach, bez ludzkiej opieki,
Pszczoł co niemiara lęgnie się i roi;
Więc by je zebrać do przyszłej pasieki,
Chodzę uważnie od chwoi do chwoi —
I tuż przy pierwszym dalsze ule żłobię,
I tam osadzam me jeńce skrzydlate;
I sam jak pszczoła na zimę już sobie
 W ogromnym dębie wydrążyłem chatę.
Przy niej zrąbawszy jodłowe polana,
Krzyż postawiłem — tarczę od szatana.
    Ej wierzcie pany! gdzie modły i praca,
Ze złemi myslmi szatan nie powraca.
Ot nic, bywało, nie przyjdzie do głowy,
Kiedy pracuję cały dzionek boży;
Tępą siekierą rąbię pień sosnowy,
Lub się wieczorne ognisko nałoży,
I tam się modlę -— żal mi tylko szczerze,
Że mało modłów umiałem z pamięci,
Jeden Ojcze nasz, ot całe pacierze,
Ten wciąż powtarzam, a tu łza się kręci,
Serce klekoce i w rozlicznych głosach
Szepce: „Ojcze nasz, któryś jest w niebiosach!"
Nadeszła zima, moj leśny zakątek
W pośrodku mszarow zakwitnął jak wianek--
Zliczyłem ule, było ich dziesiątek,
Tu nowa praca: jak przyjdzie poranek.
Tam się oczyszcza, owdzie brzęku bada,
Czy silne pszczołki? czy karmu nie mało?
Czy się gdzie żółna lub szczur nie zakrada?
Czy się otulić od zimna udało?
    Czasem zapłaczę — widząc, jak przy matce
Tulą się pszczołki w wesołej gromadce —
Bo moja chatka w pamięci mi stoi,
Mój ojciec, żona, sąsiedzi wioskowi,
Jakbym ich witał: „O serdeczni moi! — 
Jak się miewacie? czy żywi? czy zdrowi?!"
O! z jakim szczęściem, o! z jaką pociechą
Gwarzyłbym, gwarzył, gdzie ludzi gromada!
A tutaj gwarzysz, to zamruczy echo,
Hukniesz — odhuknie — samo nie zagada.
    Czy jęczysz we łzach, czy pracujesz w pocie,
Mógłbyś tu przebyć od wieku do wieku,
Echo nie przyjdzie osłodzić w robocie, 
Nie powie tobie: „Pomagaj Bog człeku!..."
Lecz po co żądać, co stać się nie może?
Płakałem długo, w końcu... mniejsza o to,
Człek się odziczył borową głuchotą,
Jakby się w wilczej wyhodował norze.
1847.
********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************


URODZONY JAN DĘBOROG
Dzieje jego rodu,głowy i serca przez niego samego opowiadane

PRZEDSPIEWEK DO LITEWSKIEGO CZYTELNIKA
                 [Fragment]
Ziemio moja rodzona, Litwo moja święta,
Żołtym piaskiem i drobną trawą przytrzaśnięta!
Niepokaźne na oko dzikie twe zacisze,
Nie tak jak u Auzońców i Helwetow słyszę,
Gdzie pola jak raj ziemski, jako świata dziwro,
Gdzie lasy zarastają mirtem i oliwą,
Gdzie góry od Ponarskich wyższe tysiąc razy,
Takie cudne co chwila stawią krajobrazy,
Takie rzeki, kaskady i jeziora tworzą,
Że je Włosi malują, i na dziw rozwożą
Po litewskich jarmarkach, gdzie je narod chwyta.
Ty nie dojdziesz tej sławy, Litwo rodowita!
Twoja ziemia posępna, twe niebo bez blasku,
Ciebie do Włoch na pokaz nie powieźć w obrazku;
Nie spada w katarakty twoja woda sina,
Na twych wzgorkach jałowiec, po lasach sośnina — 
Z nie ociosanych bierwion klecone twe domy.
Kwitnie mech zielonawy na strzechach ze słomy,
A pod strzechą lud pełen prostoty i dziczy,
Rzekłbyś patrząc na niego, że do trzech nie zliczy.
    A jednak do twej treści zajrzawszy głęboko,
Litwo! tyś więcej warta, niż zda się na oko:
Pieszczota oceanu, dziwowisko świata,
Z twych sosen wyciosana brytańska fregata;
Siermiężny syn twych wiosek po to ziemię kopie.
Aby głodno nie było pięknej Europie;
Nie zląkł się prosty szlachcic, karmiony twym żytem,
Ani Turków pod Wiedniem, ni skał pod Madrytem.
    Cicho Niemen przebiega rodzinne siedziby,
Niestraszny dla żeglarza i spokojny niby,
Pozwala siebie łodziom deptać całe lato,
Zimą da się w ciemnicę zakuć lodowatą;
Nie stawi groźno czoła — nie rwie się, nie ryczy,
Taki zda się pokorny, taki niewolniczy!
O! nie wierz tej pokorze — i patrz, kiedy łaska,
Gdy się na wiosnę wzburzy i lod poroztrzaska —
Biada! ocknął się olbrzym — wie, kto go znieważa:
Gruchoce dom rybaka i statek żeglarza,
Falą zalewa błonie, echem grzmi po borze,
A gdyby jeszcze chwila - świat zniszczyłby może.
Lecz gniew jego przekipiał, już krzywd zapomina... 
Ot  tak samo jak Niemen i serce Litwina;
Tu gdzie niebo posępne, gdzie chłodnawe klima,
Zda się żadna namiętność wrząca nie wytrzyma,
Zda się ludzie drzemali, a całe ich życie
Upływało powoli i nierozmaicie,
Tak Litwin niepoczesny, tak zwiesił coś głowę.
Ho! ho! zapytaj dziejow, zbierz wieści domowe,
I co mędrzec zapisał, i co prządka gwarzy,
A poznasz, jak na zimnej i spokojnej twarzy
Odkryć gorącej myśli tajemnicze piętno.
    O! i poważna Litwa umie być namiętną:
Tutaj chrobrym zapałem pierś męża oddycha —
Tutaj miłość dziewicza gorąca, choć cicha,
Tutaj znać burze życia na obliczu starem...
Kolejno z pługiem, z krzyżem, z mieczem, lub z pucharem,
To rąbiąc się wzajemnie, jak rozkażą starszy,
To wiodąc w gronie dziatwy żywot patryjarszy,
To w modlitwie, to doma, to między cudzemi
Ruchawe pędził chwile mieszkaniec tej ziemi.
A ile doznał przygod! — i sam nie spamięta,
Czasem bywa ich powieść serdeczna i święta,
Czasem wypadek krwawy lub tchnący swawolą,
Niekiedy taki śmieszny, że aż boki bolą.
A pamiątkę tych przygod — co krok to znachodzę!
Każdy kopiec na gruncie, każdy krzyż przy drodze.
Stos łomów na gościńcu, kaplica, gospoda,
Wszystko tu jest pamiątką — i wszystko ci poda
Jakąś ciekawą powieść o życiu Litwina.
A ileż się tych podań co dzień zapomina,
Albo widząc nie widzi, a słysząc nie słucha,
Kto rodzimym powietrzem nie napoił ducha?!
    Ej, bolesno, bolesno! — Czemuż to, mój Boże,
Lirników i gęślarzów miało Zaporoże?
Czemu na naszych polach nie zjawią się tacy,
Jak bardy kaledońscy, jak greccy żebracy,
Co to każdą pamiątkę w rodzinnym zakresie
Zaraz w pieśnię ułoży i na świat rozniesie?...
Nas Pan Bog nie obdarzył talentem śpiewaczym:
My domowe pamiątki kamieniami znaczym.
Co ten kamień?? — zaginie, jako ziemia marna,
Zarośnie mchem zgrzybiałym lub pójdzie na żarna,
A podanie zginęło. — Ejże, jako żywo!
Lirnik miałby tu piękne i bogate żniwo
Opiewać nasze krzyże, kurhany i groby,
Od czasów Mendogowych do dzisiejszej doby,
Od baszty w krewskim zamku, gdzie legł Kiejstut stary.
Aż do krzyża nad brzegiem Prypeci lub Szczary,
Co wzniosła po topielcu wioskowa gromada
I dotąd o tym krzyżu cuda rozpowiada.
Ej każda taka powieść dla piewcy ciekawa!
Z każdej ludziom nauka, płacz albo zabawa;
A pamiątka i pieśnią, przywiązana do niej,
Zawsze duszy litewskiej choć cząstkę odsłoni.

                         X

        Niekiedy w nocy, gdy maj się pocznie,
Słowik wieczorną piosnkę zadzwoni,
Z wiejskiemi chłopcy, z tabunem koni,
Lecim na nocleg śpiewając skocznie.
        Aż za wioskę, aż za zboże,
        Na wygonie lub ugorze,
            Konie w paszę z rąk —
        I już chłopcy w jednej chwili
        Stosy chrustu nanosili
            I zasiedli w krąg;
        I ziemniaki w żarze pieką,
        Płomień bucha — ej daleko
            Widać ogień nasz!
        Co tam śmiechu, co tam wrzasku!
        Ktoś upiorem straszy z lasku —
            Człowiek ani dbasz.
        Choć kto w dzień się namozoli,
        Choć drugiego serce boli,
            To najmniejsza rzecz.
        Bo gdy ludno, pusto, gwarnie,
        Smutek duszy nie ogarnie,
            Wszelka bojaźń precz.
Na rosnej trawie rozściełamy suknie,
Zjemy ziemniaki i chleba po kęsie,
I chór: „Dobranoc, o Jezu!" jak huknie,
Tak aż się echo w olszniaku zatrzęsie.
         I daleko po rowninie
         Świętej pieśni echo płynie.
         Czasem słowik wtor nam poda,
         W sercu rzewność tak głęboka,
         Ani ujrzysz, gdy ci z oka
         Łzy poleją się jak woda.
Człowiek rzeźwiejszy po świętej pieśni
Do nowych śmiechow, do pogadanek;
We wsi już kury pieją poranek,
A o spoczynku żaden z nas nie śni.
Bo jakże usnąć w majowe noce?
Tu konie zarżą, tu ogień błyśnie,
A tutaj ptactwo, jak naumyślnie,
Na tysiąc tonow piosnkę szczebioce.
         Chrust na stosie, ogień bucha,
         Księżyc świeci — a gromada 
         Pieśni, skazki opowiada,
         Skazek, pieśni bacznie słucha.
         Miłoż w kołko sieść na ziemię!
         Gwarzyć w ptactwa słodkiej wrzawie! 
         Jeden, drugi niby zdrzemie — 
         Miłoż drzemać na murawie!
         Ptactwo milknie po kolei,
         Ogień z wolna gasnąć zacznie,
         A nam sen powieki klei,
         Ale czujnie, ale bacznie! 
         Każdy słyszy jako żywo,
         Czy koń parsknie, czy podskoczy,
         Brząknie tręzlą, wstrząśnie grzywą,
         Albo zarży na uboczy.
Po chwilce drzemki oko się przetrze,
Blisko poranek, znać już po wietrze,
Znać już po gwiazdach, po szumie rzeczki,
Po głosie drozda i przepioreczki;
I koń już częściej stuka w kopyta,
Zroszoną trawę pośpieszniej chwyta.
Cyt, już i słowik strzela piosenką,
Już i skowronek wita się z dzionkiem;
My za słowikiem i za skowronkiem
Nucim: "Zawitaj, ranna Jutrzenko!"
         Ot i szaro, ot i dnieje,
         Ot i gaśnie blask księżyca,
         Ot i zorza jak dziewica
         Miłą barwą rumienieje;
         Ot i we wsi ruch niedzielny,
         Kogut głosi czas świtania;
         Ranny ptaszek dziad kościelny
         Na pacierze już wydzwania.
         Jakże pięknie dzwon daleki
         W mgłach porannych się rozpływa
         Rzeźwy chłodek wieje z rzeki,
         Z oczu resztę snu obmywa! 
Słońce ognistym błysło promieniem,
Oblało ziemię światłem i cieniem,
A niebo w złocie, w rożach, w błękicie
Ziemia w zieloność strojna wesołą,
A człowiek wtedy patrząc wokoło,
Stałby jak wryty przez całe życie.
Z pacierzem w duszy, łzami zalany,
Aniby sobie przypomniał kiedy,
Że gdzieś jest ziemia i ziemskie biedy,
Że on nic więcej — zlepek gliniany.
Hej! do domu czas już pewnie:
Konie syte nocną paszą —
My weseli, hukniem śpiewnie
I porzucim łąkę naszą.
I wtorując trąbką z rogu,
Na wyścigi, hej przez rowy! —
Ot i nocleg nasz majowy —
Śpieszmy oddać chwałę Bogu.
1847-1850.
********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************


ZGON ACERNA
Chwila z XVII WIEKU (1606 r.)

                     V 
              [Fragment]

   Acernus śpi, jak gdyby w zachwyceniu bożem;
A stara jego harfa wisząca nad łożem,
Nie tknięta od nikogo, zda się pieśnią dycha,
Niedosłyszanym drganiem pobrząkiwa z cicha.
O! wierna towarzyszka marnego rzemiosła,
Tak się z duszą pieśniarza zbratała i zrosła,
Że stęskniona po panu zagrała boleśnie,
Że przeczuła pieśń duszy, co on śpiewa we śnie,
I poczęła mu wtorzyć — znane jej zadanie,
Drganiem strun odbić serca śpiewaczego drganie.
Och! po tylu westchnieniach, tylu pieśniach burzy,
Czyż na koniec cherubow muzyce zawtorzy
Na wieczny odpoczynek nad znużoną głową?... 
1855.
********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************


CIEŚLA
Gawęda ludowa

Na cmentarzu przy drodze
Budowano kaplicę:
Zmówić pacierz zachodzę,
Przejrzeć grobow tablice.
O południu — skwar piecze;
Wytchniej nieco, człowiecze!
Robotnikom i cieśli
Z wioski strawę przynieśli:
Więc ucichły siekiery,
Czeladź na trawce siadła,
A spędzając znoj szczery,
Szturm przypuszcza do jadła.

           * * *
    Stary cieśla co żywo
Zrownał postać pochyłą,
Dobył lulkę, krzesiwo,
Pyknął dymkiem, aż miło!
Zadumał się — uśmiecha,
Poweselał na twarzy
I wyraźnie, choć z cicha,
Sam do siebie tak gwarzy:
— Kowal puka w kuzience,
Pali odzież i ręce,
Sierp naostrzy lub radło,
Zrobi topor, lemiesze,
Stuknie, puknie w kowadło
I zarobek wykrzesze;
A w gospodzie go czeka
Pogadanka, napitek,
Bo z takiego człowieka
Dobry wiosce pożytek.
Cieśla z niczym powraca
Od siekiery i pługa,
Choć ciężka jego praca,
Choć i większa zasługa.

           * * *
    Młynarz puścił zastawki,
W kosze zsypuje zboże,
I już dosyć zabawki,
Odpoczywać już może.
A jego trzodka syta,
Żona żyje w rozkoszy,
Dadzą mu miarkę żyta,
Dadzą mu kilka groszy,
Od dobrego człowieka,
I podchmielę go czeka!
Cieśla z niczym powraca
Od siekiery i struga,
Choć jego cięższa praca,
Choć i większa zasługa!

           * * *
    Skrzypak piśnie na kwincie,
Zagra taniec lub drugi,
Już on pełen zasługi,
Już podarki mu czyńcie!
Ma pieszczoty dziewczęce,
Uścisk od chłopca zucha,
I grosz sypie się w ręce,
I szklanica niesucha;
I co milsze rozkosze
Niż szklanica i grosze,
To, że serca człowiecze 
Jakby dłonią zagarta!
Prawda... prawda, nie przeczę,
I skrzypica coś warta;
Lecz cieśli licha płaca,
Nikt nie ściska, nie mruga,
Choć jego ciężka praca,
Choć i większa zasługa.

           * * *
    Ot i dzieci, i młodzi,
I starcowie pochyli,
Wszystko i w każdej chwili
Przez me ręce przechodzi.
Czy się rodzą dzieciska,
Ot i kłopot dla głowy!
Pracuj, cieślo wioskowy,
Bo potrzebna kołyska;
Ja nie proszę zapłaty,
Ja pracuję z rozkoszą,
Ksiądz przyjeżdża do chaty,
Mnie na chrzciny nie proszą;
Dla chłopaka ladaca
Cieśla zabawką struga...
Oj, cichaż moja praca,
Ale dobra zasługa!

           * * *
    Chłopak rośnie w młodziana,
Już mu chce się zalotów,
,,Oj danaż moja, dana" 
Ruszyć w swadźbę już gotow;
Czyż nie cieśla wyciosa
Nowy wozek chłopcowi?
Jak okują kolosa,
To bywajcie już zdrowi!
Już go dziewczę nie minie,
Na tym wozku zuch wielki!
Czy on miły dziewczynie?
Czy woz mojej ciesielki?
Toż pytanie nie lada!
A gdy celu dolata,
Cieśli, starego dziada,
Nie zaprosi na swata;
Pieniędzmi się wypłaca,
Więc już zniewaga druga...
Oj, cichaż moja praca,
Ale dobra zasługa!

           * * *
    Kiedy lato przeminie,
Dni dożynek nadbiega,
Stołu trzeba drużynie
Dębowego, rownego.
Hejże z heblem i piłą,
Spiesz się, cieślo, do dzieła!
Ja stoł ciosam, aż miło,
Wdzięcznie bracia przyjęła;
Lecz gdy jadło przynieśli,
Kiedy napitek płynie,
Jakoś w bratniej drużynie
Zapomnieli o cieśli,
A on ich mozoł skraca,
Wprawia sosznik do pługa...
Oj, lichaż moja praca!
Ale dobra zasługa!

           * * *
    Młodzian przeżył wiek długi,
Starzał i umarł wreszcie.
Śpieszcie do cieśli, śpieszcie,
Nie odmowi posługi.
On kolebkę dlań zrobił
Wielce sztucznej roboty,
On mu cacka sposobił,
On go stroił w zaloty;
Dziś nagrodzą Niebiosa,
Niech mu trumnę wyciosa.
Robię trumnę — jak caca,
Szeroka, kształtna, długa...
Oj, cichaż moja praca!
Ale dobra zasługa!

           * * *
    Te mnogie ułow kłody,
Co stoją wedle płota,
I te wioskowe wrota,
Co strzegą pol od szkody,
Krzyże na mogił rzędzie,
Wszystko mój trud bez mała;
A teraz, Bogu chwała,
Ot i kapliczka będzie!
Niechaj wioska wychwala,
Niech nagradza kowala,
Niech młynarza opłaca,
Do mnie anioł stróż mruga:
Że cicha moja praca,
Ale dobra zasługa!

           * * *
    Jeszcze jedna myśl dumna
Dodaje mi ochoty:
Że będzie moja trumna
Nie partackiej roboty!
Bom wyuczył nie lada
Kilku z wioskowej młodzi,
Jak się z sznurem obchodzi,
Jak się toporem włada:
Więc starca w każdym domu
Będzie zastąpić komu!
Gdy mi życie Bog skraca,
Żałość będzie niedługa;
Poczciwa była praca,
Dobra będzie zasługa!
1856.Warszawa
********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************


CZARNO I BIAŁO
Obrazek

Żyła sobie dewotka
Niedaleko od fary;
Miała pieska i kotka,
Obok sąsiad żył stary.
Była wielce z nich rada,
Bo i jakże inaczej?
Z kotka, z pieska, z sąsiada
Miała wiernych słuchaczy.
Czasem dojrzy jej oko
Wśród powieści i plotek,
Że usnęli głęboko
Sąsiad, piesek i kotek.
Lecz sąsiad sztuka bita
Zręcznie jej się wywinie,
Bo gdy czasem go spyta:
„Prawdaż, panie Marcinie?"
To on, choć krzepko zaśnie,
Zawsze pokiwa głową,
I mruknie w porę właśnie:
,,Tak... tak, pani Janowo!"

          * * *   
   — Uważałeś jegomość?
Dziś asesor coś bladszy;
Musiał dostać wiadomość,
Że sąd ziemski źle patrzy...
Oj, te ludzkie języki!
Gdyby zebrać je razem
I za nałog ich dziki
Wszystkie uciąć żelazem!
Ja bym mowić gotowa,
Ale prawdę, a skromnie;
Na co mi ta obmowa?
Co to należy do mnie?
Jan o sobie pamięta,
Ekonom ludzi bije,
Pisarz klaska w karcięta,
Wojt z organistą pije...
Bog tam z niemi!... Bog z niemi
Ja patrzę tylko siebie!
Każdy człowiek na ziemi,
Nie to, co święty w niebie.
Myślmy o własnej winie,
Nie sądźmy zbyt surowo...
Prawdaż, panie Marcinie?
— Tak... tak, pani Janowo!

          * * * 
   — U nas plotki jak błoto
Wszystkich mażą bezwzględnie
Słuchaj tylko, co plotą,
To aż ucho ci więdnie! 
Uważałeś?... na prawo...
Ktoś miał czepek w poł głowy.
Masz i plotkę ciekawą,
Bo już przedmiot gotowy!
Dobrzy sąsiedzi moi
Ogadali już może...
Że ta pani się stroi
Nie dla męża... broń Boże!
Że ma zalotny narow,
Że to na gachow siatka,
Że ktoś tam zza filarów
Patrzał na nią z ukradka!
Lecz to fałsze... potwarze!...
Ja widzę co niedziela: 
On zawsze bywa w farze,
Lecz nie tam okiem strzela.
Może sądzisz po minie,
Że ja podrwiłam głową?
Prawdaż, panie Marcinie?
— Tak... tak, pani Janowo!

          * * *
   — Już co zgadnę, to zgadnę!
Wierzę w domyślność moją;
A te plotki bezładne
Kością mi w gardle stoją!
Jam dosyć ich słyszała,
Lecz prawdy ni kropelki.
Na przykład... suknia biała...
Niby to symbol wielki!
Niewinność... skromność... cnota... 
Och! żeby nos im taki!
Śledziłam ją zza płota —
Chłopcom dawała znaki!
A oczy tak ogniste,
A kibić wymuszona:
O Panie Jezu Chryste!
Niby to święta ona!
Znamy się na świętości...
Dzisiaj i ja sensatka...
Och! powiem jegomości,
 Wroćcie mi młodsze latka!
Każda, co się nawinie,
Przede mną w kąt się schowa.
Prawdaż, panie Marcinie?
— Tak... tak, pani Janowa!

          * * *
    — Tylko się chwalić nie chcę.
Lecz miałam szczęścia trocha!
Kogo spojrzeniem złechcę,
To zaraz mię pokocha!
Rzuciłam płoche żarty,
Postrzegłam, jak te szpecą;
Rok... drugi... trzeci... czwarty...
Jam spoważniała nieco.
A młodzież?... gdzież ci młodzi?
Pierzchnął moj lud poddańczy!
Jeden dziś z kijkiem chodzi,
Drugi swe wnuki niańczy.
Zepsucie dziś na ziemi!
Dzisiejszy roj młodzieży
Za szesnastoletniemi,
Za wietrznicami bieży!
Pan Bog wie, czym zajęci,
Śmiechem pogardy płacą
Najlepsze nasze chęci:
Za coż to? pytam, za co?
Bo młodość wkrotce minie,
Bo mi siwieje głowa...
Prawdaż, panie Marcinie?
— Tak... tak, pani Janowa!

          * * *
    — Kłamstwo!... jesteś sam stary!
Przyjdą czasy odmienne!
Ja dam na mszę do fary,
Pościć będę nowennę,
I ołtarzyk ponoszę;
Ujrzysz waćpan dobrodziej!
Że wyposzczę, wyproszę
Więcej statku dla młodzi!
Mimo wszystkie zalety,
Nikt nie spojrzy na młodą,
A stateczne kobiety
Rej na świecie powiodą.
Chociaż się lata roni,
Choć mija wiek człowieczy;
Ale święty Antoni 
Patron zgubionych rzeczy.
On mi młodość odszuka,
Wroci rumieniec licom,
Będzie sztuka!... ot sztuka!
Na złość młodym wietrznicom!
Nie ich... a mnie jedynie
Szarpać będą obmową!
Prawdaż, panie Marcinie?
— Tak... tak, pani Janowo!
1858.Wilno
********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************


ILUMINACJA
Wspomnienie z deszczu
Gawęda ludowa

                         I

Nastały nieskończone jesienne wieczory,
            Natura drzemie!
Pochmurniały niebiosa i deszcz lunął spory
            Na suchą ziemię.

Po wilgotnej przestrzeni grzechotka pocztowa
            Jęczała płaczem.
Mnie z dumkami obiegła tęsknota grobowa,
            Pan Bog wie za czem!

Jak ten wietrzyk jesienny, co szumi na drzewie,
            To w polu krąży,
Tak i myśl rozrzewniona sama siebie nie wie,
            Skąd? dokąd dąży?

0 minionej przeszłości marzy się coś — marzy
             Dumka głęboka;
I czy to kropla deszczu bryzgnęła po twarzy?
             Czy to łza z oka?

Zawstydziłem się płaczu, zamknąłem powieki —
             Było mi ciemno;
I obraz zapomniany, miniony, daleki
             Stanął przede mną.

                          II

Dawno, dawno, przed laty, było jak w tej chwili,
            Noc, jesień, deszcze;
Tylko wtedy na sercu było jeszcze milej
            I raźniej jeszcze.

U moich towarzyszów zamiar się ułożył
            Jechać na łowy;
A choć zgoła na strzelca Pan Bog mnie nie stworzył,
            Szedłem gotowy.

Ułożyłem do drogi bez długich wymowek
            Wszystko, co trzeba:
Wziąłem książkę i lulkę, papier i ołowek,
            I kawał chleba.

I wesoło z chychotem puściwszy się w drogę,
            Skracamy chwile.
A do lasu, gdzie jedziem — przypomnieć nie mogę,
            Dwie czy trzy mile.

Przemokliśmy do nitki, bo deszcz lał jak z kadzi;
            Broń nasza moknie...
A jacyż my szczęśliwi, jak byliśmy radzi
            Ze światła w oknie!

W chatce gościnny strzelec osuszał nam suknie,
            Sprawił wieczerzę;
A gdy z myśliwskiej flaszy raz i drugi stuknie,
            Gawędził szczerze.

Matka jego, pomimo starości i bolu,
            Postać nie lada, 
O nieświeskim przepychu,o księciu Karolu,
            Cuda nam gada.

Bo widziała naocznie wszystkie tamte dziwy
            Jeszcze z dziecięcia,
Kiedy Stanisław August, krol pan miłościwy,
            Odwiedzał księcia.

Na dzisiejsze wypadki prawie jak umarła,
            Tamtymi pała — 
Jedną swoją powieścią serce mi rozdarła
            I łzę wylała.

Powiastka skromna, prosta z wątku i osnowy,
            Z łez i goryczy;
Powtórzę ją przed wami jej własnymi słowy:
            Słuchaj, kto życzy.

                         III

— Ot, co to! Książę Karol, można mowić śmiało,
            Morze miał groszy!
I oko nie widziało, ucho nie słyszało
            Takich rozkoszy.
 
Żyje stary Lachowicz, Szybicki Bazyli,
            Bukowski szatny:
Ci niechaj wam powiedzą, jak w tę porę żyli,
            Jak był człek płatny.
 
Co szło ptactwa na kuchnię, co miodu, co wina, 
            A co kapeli 
Jakie, bywało, książę dziwy rozpoczyna,
            Gdy się podchmieli!
 
Ot, wiadomo, z rozkoszy szaleją bogacze,
            Szumią magnaci;
A za to biedny człowiek bolesno zapłacze,
            Gorzko przypłaci.
 
                         IV
 
Było to w drugim roku po moim zamęściu
            (Jak dzisiaj pomnę),
A człowiek zawsze w biedzie i zawsze w nieszczęściu
            Wiódł życie skromne.
 
Z niedolą całe życie łamie się i łamie,
             Płacze kryjomu...
Mój mąż służył za stróża tuż przy Słuckiej bramie,
             W Arona domu.
 
W Nieświeżu święty Karol to feta nie lada,
             Gości najwięcej;
Trzeciego czy czwartego jakoś listopada,
             Patron książęcy.

Mąż pojechał... (nie pomnę), do Słucka, do Naczy...
             Aha!... do Kiecka;
A Pan Bog miłosierny udzielić nam raczy
             Pociechy z dziecka.

Urodził się syn pierwszy... kubek w kubek po nim,
             Jak z nieba spada;
Ksiądz lektor bernardyński ochrzcił go Antonim,
             Imieniem dziada.
 
Złoto — mówię — nie Antoś: te poźniejsze dzieci.
             Schowaj się z niemi! 
Dziś sprochniał -- może nawet szkieletem nie świeci
             W surowej ziemi.
 
A żyłby może dotąd... Dzień imienin księcia
             Wszystko odmieni.
Przyszła ospa— zwyczajna choroba dziecięcia.
            Jak raz w jesieni.
 
No, uważasz jegomość, ospę by nareszcie
            Przebył swobodnie;
Ale na święty Karol nakazano w mieście
            Palić pochodnie.
 
Zamek od świec jarzęcych jak latarnia gore,
            Tam bieży tłuszcza;
A rektor jezuicki pod wieczorną porę
            Fajerwerk puszcza.
 
Na grobli małą szpilkę przy kagańcow mnostwie
             Znalazłbyś pono;
A w mieście, jak mowiłam, przy każdym domostwie
             Pochodnie płoną.

Słupy przy każdym domu wkopano do ziemi,
             Lampa na słupie,
I wszyscy stroże domow siłami wspolnemi
             Pracują w kupie.
 
O biednaż moja głowa! moj słupek nie gore,
             Spoźniłam trocha;
Musiałam zakołysać moje dziecko chore, 
             Mego pieszczocha.
 
A pamiętam, że była z ulicy na dole
              Nasza siedziba.
Stuka tedy do okna z ratusza pacholę,
               Aż pękła szyba.
 
"Hejże strożu! pal światło, jak raczył zalecić
               Pan burmistrz miasta!"
Nie wiem, czy tulić dziecię, albo ogień świecić —
               Biedna niewiasta!
 
Tam ogniow i tak dosyć, tu chora dziecina —
              Boli mię dusza!
Wtem przypada do izby, w plecy mi zacina
             Sługa z ratusza.
 
Wybiegam na ulicę, rozpalam pochodnię,
              Wiatr ją zadyma.
Patrzę w okno — tam dziecię drętwieje i chłodnie
              Tuż przed oczyma.
 
I krzyczy wniebogłosy, czernieje jak sadza,
               Serce się kroi:
Chcesz pobiec — ale tutaj ratuszowa władza
               Nad karkiem stoi.
 
Rozdmuchywam pochodnię, a wicher ją gasi,
              Moj słupek w ciemnie!
Pachołek grzmocę w plecy, a strożowie nasi 
              Śmieją się ze mnie!

Ich kagańce goreją, a moj ciągle gaśnie! —
               Ze łzą goryczy
Rozpaliłam kaganiec — a moj chłopak właśnie
               Najmocniej krzyczy.
 
Wiatr przez rozbitą szybę zawiał do kołyski
               Mojego zucha —
Śmierć z wiatrem naleciała, bierze go w uściski,
               A matka słucha!...
 
Ale nie może śpieszyć: bo tu ogień gaśnie,
              Pachołek strzeże...
0 dwunastej godzinie dały z armat właśnie
              Zamkowe wieże.
 
Tam wykrzyka wiwaty i chyli węgrzyna
              Gości gromadka;
A tu ogień rozpala, opłakując syna,
               Zbolała matka.
 
Z zamku przywożą beczki trojniaku starego
               I wina stare,
I sławetni mieszczanie aż pod ratusz biegą
               Wychylić czarę.
 
A kiedy wszyscy krzyczą: „Vivat mości książę,
               W sukcesów drodze!"
Ja do mojej dzieciny, do kolebki dążę...
               Trupa znachodzę!
 
A nazajutrz, gdy każdy imieniny księcia
               Wspominał szczerze,
Ja niosłam na mogilnik trumienkę dziecięcia,
               Mówiąc pacierze.
 
I długo, długo jeszcze dusza zapamięta 
               Te huki całe:
Żołtą jak wosk twarzyczkę i żołte rączęta
               W krzyku skostniałe.
 
Umarł... tak już sądzono — nie zaś z czyjej winy,
               Broń Panie Boże!
Ale huczne przed laty były imieniny
               W nieświeskim dworze.
1856.Borejkowszczyzna
********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************


KSIĘGARZ ULICZNY
Gawęda 

Aksamitem i złotem świetnieją księgarnie,
Aksamitna publiczność po książki się garnie;
A księgarz ceniąc towar, jako mu się zdawa,
Złocistymi wyrazy sypie jak z rękawa;
I nam, którzy do druku gotujemy skrypta,
Do spartańskiej polewki dana soli szczypta.
Dzięki Bogu i za to — a czy pamiętacie,
Kiedy w pańskim pałacu i w szlacheckiej chacie
Starczył za wszystkie książki wileński kalendarz,
A za wszystkie gazety wioskowy arendarz?
Dziś cała Litwa czyta, dziś wszystko jej znane,
Więc pytasz sam u siebie: Kto sprawił tę zmianę?

                             * * *
   Patrzcie! Ja go wam wskażę: Przyparty do ściany
Stoi Żyd siwobrody, okryty w łachmany,
Oczy krwawe, zamglone, zgrzybiałość na twarzy,
Pod pachą kilka książek. To Nestor księgarzy!
Nie szydźcie z tej postaci! Lat sześćdziesiąt blisko,
Jak zajął przy tej ścianie swoje stanowisko,
I przechodniom zalecał bibułę i szmaty,
Za miedzianą monetę dał złoto oświaty.

                            * * *
    Jasnym panom oświatę narzucać potrzeba.
I trochę rozbudziłem do książek ochotę:
Kolońskiego Kromera sprzedam za dwa złote;
Jeszcze wyższej w mym handlu dochodziły ceny
Stuletnie kalendarze i Nowe Ateny;
Najwyżej stał Paprocki — bo tam było ryte
Jaki herb dla lokaja, jaki na karetę.
A choć mi czasem szkoda gotyckich rupieci,
Coż robić? myślę sobie — to na chleb dla dzieci.

    No!... pana Mickiewicza zabłysnęła chwała;
Ale już postarzałem... broda posiwiała,
Ręce, znużone dziełmi Tacyta, Plutarcha,
Wsparłem ot na tym kiju, stary patryjarcha;
I nieraz gdy książeczkę roznosiłem małą,
Samemu na ten towar patrzeć się nie chciało;
Bo do czego to warto? tom taki niespory!
Jam przywykł do in folio lub quarto majori.
 
    Co w tym to pobłądziłem, bo to dobre dzieła!
Wallenrodom i Dziadom Litwa przyklasnęła.
Czy pan wiesz? były cuda, co i sen nie marzy:
W poł godziny sprzedałem... dziesięć egzemplarzy!
A wziąwszy dziesięć złotych, raduje się dusza:
«Ha! to musi być większy od Horacyjusza!»
Pamiętam jakby dzisiaj, gdy w rzewnej podzięce
Autorowi Grażyny całowałem ręce...
 
    Lecz począłem ubożeć: czas płaci, czas traci...
Nowe kramnice książek otwarli bogaci,
A w każdej pełno ludzi, ciekawość ich zdjęła,
Każdy się dopytuje o najnowsze dzieła;
A ja najstarszy księgarz, com sprawił tę zmianę,
Stoję, zgarbiwszy plecy i podpieram ścianę.
 
    Co staremu do tego, czy wilgoć czy słota?
Zalecam przechodzącym romans Walter-Skota.
Egzemplarz niekompletny... coż ja biedny zrobię?
Pan Joachim wyjechał, pan Mickiewicz w grobie...
Pamiętam ich, pamiętam... ja żyłem z ich darow.
Teraz już nie sprzedaję tak dobrych towarow...
Skarlał czas, pokarleli nasi literaci,
Ale, jak mowią ludzie: czas płaci, czas traci.
Bog mi czterdziestoletnią wynagrodzi pracę,
Odzyskam na Kraszewskim, co na innych stracę.
Kupujcie go panowie! sprzedaję niedrogo,
Bo biedne moje wnuki z głodu pomrzeć mogą."

                            * * *

    Wtem kareta księgarza po bruku się toczy,
I błotem zabryzgała ślepe starca oczy.
Otarł zbolałe oczy i podnioł je w gorę:
„Och! na co ja stworzyłem tę literaturę?!"
1859.Wilno
********************************
(Skocz wstecz do katalogu)
********************************

(wroć do gory)

Okoliczności  
 
**
**
**
 
Imieniny * Urodziny * Wydarzenia  
  ********************


Kalendarz imienin

******************** ********************
189. Rocznica Urodzin WIESZCZA
********************
ministat liczniki.org
********************
***

********************
 
Księżyc  
  ******************** 24.12. Nów ******************** 01.01. Faza przybywająca ******************** 09.01. Pełnia ******************** 16.01. Faza odbywająca ******************** 23.01. Nów ******************** 31.01. Faza przybywająca ******************** ******************** ********************  
Przysłowia miesiąca  
  ******************** *Na Nowy Rok przybywa dnia na zajęczy skok. .
*Na Trzech Króli słońce świeci, wiosna do nas pędem leci..
*Święta Agnieszka (21.01) wypuszcza skowronka z mieszka.
* Na świętego Karola (28.01) wyjrzy spod śniegu rola.
*Na świętą Martynę (30.01) przybyło dnia o godzinę.
*Styczeń, styczeń, wszystko studzi - rośliny, zwierzęta i ludzi.
*Gdy styczeń jasny i biały, w lecie bywają upały.
*Gdy styczeń zamglony, marzec zaśnieżony.
*Kiedy w styczniu lato, w lecie zima za to.
*Styczeń rok stary z nowym styka, czasem zimnem do kości przenika, czasem w błocie utyka.
*Kiedy w styczniu rośnie trawa, licha w lecie jest potrawa.
*Gdy styczeń z mgłą chodzi, mokrą i wczesną wiosnę zrodzi.
********************
 
Wybrane dni kalendarza  
  ***************************
***************************

 
Dzisiaj stronę odwiedziło już 1 odwiedzający
**Copyright:AlicjaBaniukiewicz**2008.03.04**
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja